27 listopad (wtorek)
Zdawać by się mogło, że po tym co sama zobaczyłam, już nic
nie zdoła mnie na tej wycieczce zaskoczyć. Baaaardzo się myliłam. Zaczęło się
od zniknięcia Lydii. Wszyscy się tym zaniepokoili, ale tylko ja i Lala
wiedziałyśmy o jej spotkaniu z tym normalsem. Zaraz poleciałyśmy powiedzieć o
tym nauczycielom. I zaczęło się poszukiwanie. Najdziwniejsze było to, że ten
normals rozpłynął się, nikt z wioski go nie kojarzył. To wszystko wydawało mi
się strasznie podejrzane. Zaczęłam odczuwać zdenerwowanie.
Gdy tylko zobaczyłam nadchodząca znad przeciwka Lydię,
poczułam jak wielki kamień opada mi z serca. Ale piekło dopiero się zaczęło. To
był tylko niewinny początek tego, co miało nastąpić…
28 listopad (środa)
Wpatrywałam się tępo w rozciągające się we wszystkie strony
korytarze. Wiedziałam co tam spotkam. I wcale nie chciałam tego spotkać. Nie
wiem jakim cudem, ale w tych korytarzach wyczuwałam śmierć. To było
przerażające uczucie. Czułam ją, kryjąca się w cieniu, wpatrująca się w nas
swymi pustymi oczami, oczekująca pierwszej ofiary, bezbronnej i wystraszonej.
Czułam ją każdym nerwem swego ciała.
- Musimy się rozdzielić – usłyszałam głos Clawda. Spojrzałam
na niego, lekko spłoszona. Chłopak uśmiechnął się smutno. – Inaczej nigdy nie
znajdziemy tej wiedźmy – wyjaśnił. Pokiwałam głową w milczeniu. Raz po raz
zaciskałam i rozluźniałam dłonie. Jedyna myśl, jak tłukła się o ściany mej
głowy w tym momencie był fakt, że nie zabrałam ze sobą miecza. Jak nigdy dotąd
czułam się bezbronna i wystraszona. Idealna ofiara dla potwora kryjącego się w
tych ciemnych korytarzach.
Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Drgnęłam gwałtownie i
obróciłam się. Za mną stał Chris (znowu) i patrzył na mnie.
- Idę z tobą – powiedział, wcale nie oczekując na
jakikolwiek odzew ode mnie. Założyłam ręce na piersi.
- Nie mam zamiaru…
- Cicho bądź! – przerwał mi. – Pamiętaj, że tu nie jest
bezpiecznie…
Wywróciłam oczami.
- Idziemy tędy – wskazałam pusty, ciemny korytarz, ciągnący
się w nieskończoność. Złapałam za kawałek drewna leżący na ziemi i urwałam kawałek
swojej bluzki. Chris patrzył to na mnie, to na moją zniszczoną koszulkę, teraz
odsłaniającą brzuch.
- Co ty robisz? – spytał w końcu, a ja prychnęłam głośno.
- Nie widać? – spytałam bezczelnie, czując w środku głupią
satysfakcję. Jednak Chris nie odpowiadał, więc znów wywróciłam oczami.
- Pochodnię – powiedziałam, wolno i wyraźnie, jak do dziecka
opóźnionego w rozwoju. – Masz może zapalniczkę?
- Myślałem, że takie pochodnie działają bez nich – odparł
chłopak, a ja zacisnęłam zęby. Jednak wyjął z kieszeni mały metalowy przedmiot
i podpalił materiał.
- Że też nie zabrałem latarki – usłyszałam jego szept i
uśmiechnęłam się złośliwie. Sama byłam w miarę oswojona z jakże nieporęcznymi
pochodniami. Życie w czasach średniowiecza nie było lekkie.
- Idziemy – powiedziałam władczym tonem, w pewien sposób na
chwilę znów stałam się królową Fanginierą Luthien. Chris posłusznie podreptał
za mną.
Nigdy nie bałam się ciemności. Ciemność otaczała mnie przez
całe życie, byłam istotą ciemności, należałam do niej. Byłam wampirem, noc była
porą, o której czułam się najpewniej. Noc była moim życiem, ciemność
nieodłączną jego częścią, ale dziś czułam dziwny niepokój. Śmierć była
wszędzie, czułam jej obrzydliwy odór.
Usłyszałam jakieś kroki z mojej prawej.
- Co to było? – spytałam, obracając się gwałtownie, a w moim
głosie dało się wyczuć panikę. Chris rozejrzał się wokoło i wzruszył ramionami.
- Niby co? – spytał, przyglądając mi się ciekawie, ale ja
pokręciłam już głową i ruszyłam dalej. Tylko ci się wydawało – pomyślałam, przełykając
głośno ślinę.
I nagle stała się najgorsza rzecz z możliwych. Doszliśmy do
rozwidlenia. Stanęłam i wpatrywałam się tępo w korytarze. Miałam dylemat. W
którą stronę pójść? Który korytarz wybrać?
- Musimy się rozdzielić – te słowa same wyszły z mych ust.
Spojrzałam na bruneta, a ten pokiwał głową. – Trzeba zrobić kolejną pochodnię.
Na szczęście kij jakiego użyłam był wystarczająco długi, by
po przełamaniu go na pół dało się zrobić kolejną pochodnię. Sięgnęłam do
koszulki, ale Chris mnie powstrzymał.
- Ja sam mogę to zrobic – powiedział, ale ja z uśmiechem
pokręciłam głową.
- I tak ta bluzka nadaje się już tylko do wywalenia –
powiedziałam, kręcąc głową – co za różnica? Krótsza czy dłuższa, i tak ją
wywalę – to mówiąc zamaszystym ruchem oderwałam kawał tkaniny. Przewiązałam nim
patyk i podpaliłam od swojej.
- Trzymaj – podałam pochodnię Chrisowi. Odwróciłam się,
gotowa już odejść, ale chłopak mnie zatrzymał.
- Fangie – odwróciłam się. Jego oczy błyszczały w ciemności.
– Powodzenia.
Pokiwałam głową i odwróciłam się.
Gdy tylko odeszłam od Chrisa, coś się zmieniło. Śmierć była
mocniej wyczuwalna, miałam wrażenie, że krąży wokół mnie, gotowa w każdej
chwili ukąsić, zadać ostateczny cios. Otrząsnęłam się z tych ponurych myśli i
zauważyłam, że mój korytarz kończy się wielkim pomieszczeniem. Weszłam tam
ostrożnie, uważając gdzie stąpam.
- Faaaaangie! – usłyszałam swoje własne imię i mimo woli,
drgnęłam. Zdawało mi się, że widzę jakiś cień przemykający po ścianie, jednak
trwało to tak krótko, że równie dobrze mogło być zwykłym przewidzeniem,
wytworem wyobraźni.
- Faaaaaangie! – znów drgnęłam, poczułam jak temperatura w
pomieszczeniu gwałtownie spada. – Długo czekałam na to spotkanie, Fanginiero.
Przede mną zmaterializowała się wysoka postać. Z lekkim
przerażeniem na twarzy, wpatrywałam się w jej jasne oczy, świecące wręcz we
wszechogarniającej ciemności. Doskonale widziałam każdy jej złoty włos,
tajemniczo błyszczący się w blasku pochodni, z pozoru przyjazny uśmiech nie
dodawał jednak otuchy, lecz przyprawiał o dreszcze. Było w tej postaci coś
przerażającego i zachwycającego jednocześnie.
- Kim jesteś? – spytałam, jednocześnie znając odpowiedź na
to pytanie. Kobieta zaśmiała się głośno, lekko odchylając głowę do tyłu.
- Nie rozśmieszaj mnie, Fanginiero! – powiedziała, patrząc
na mnie figlarnie. W jej oczach dało się dojrzeć błyski rozbawienia. – Przecież
wiedziałaś to zanim jeszcze weszłaś do tych tuneli! Masz moc, Fanginiero,
musisz się tylko nauczyć z niej korzystać.
Prychnęłam.
- Nikt mnie już tak nie nazywa – mruknęłam pod nosem,
krzywiąc się, gdy wypowiadała moje stare imię. Sabrina przekrzywiła głowę.
- A jak miałabym cię zwać? – spytała. – Fangie? Niera?
Uwierz mi, zmiana imienia w niczym ci nie pomoże. Dzięki temu nie zapomnisz o
przeszłości, Fanginiero.
- Nie nazywaj mnie tak!!!
Nie wiem sama kiedy dłonie zacisnęłam w pięści i odsłoniłam
kły. Sabrina uśmiechnęła się z satysfakcją wypisaną na twarzy i uniosła lekko
brwi.
- Widzę, że się co do ciebie nie myliłam.
Z trudem powstrzymałam warknięcie.
- Czy ty tego nie widzisz, Fanginiero? – kobieta podeszła do
mnie. Odskoczyłam z sykiem, machając pochodnią, ale nic się nie stało. – Nie
możesz mnie zabić. Jestem tylko projekcją, nikim więcej.
Patrzyłam na nią z nienawiścią.
- Zrozum to wreszcie, dziewczyno! Odkąd tylko się urodziłaś,
popełniasz same błędy! Mogłaś stać się matką! Zabić swego stworzyciela i stanąć
na czele armii wampirów! Mogłaś sięgnąć po to, co ci się należało! A zamiast
tego latałaś jak głupia za jakimiś nic nie wartymi chłopcami! Ty jesteś królową!
Dostałaś wszystko o czym marzy każda kobieta! Wystarczyło, żebyś wyciągnęła po
to dłoń! Przez te wszystkie lata ukrywałaś swoją tożsamość, udawałaś, że jesteś
nic nie znaczącą sierotą! Mogłaś się zemścić, pomścić go za to co ci uczynił!
On cię zranił, ale ty jego nie. Mogłaś to zrobić, mogłaś odebrać mu to, co
kochał, ale tego nie zrobiłaś! Stchórzyłaś, okazałaś godną pożałowania słabość!
A spójrz tylko na siebie! Przecież ty jesteś potwo…
- ZAMKNIJ SIĘ!!! – wydarłam się na całe gardło. – ZAMKNIJ
SIĘ NATYCHMIAST!
Sabrina umilkła i tylko patrzyła na mnie.
- Nawet nie wiesz co się w tobie ukrywa, prawda? Nawet nie
wiesz kim jesteś! Dziewczyno, ty masz MOC!
Czułam jak co chwila zaciskam dłonie.
- Nawet nie wiesz kim była twoja matka! A była…
- A skąd ty możesz to wiedzieć? – spytałam, powstrzymując
głos przed drganiem. – Ona zginęła zanim pojawiłaś się na świecie! Nikt jej nie
znał, ja jej nie znałam, mój ojciec nie chciał jej znać, poddani jej nie znali,
a już zwłaszcza nie ty!
Sabrina popatrzyła na mnie w milczeniu. W jej spojrzeniu
było coś, co kazało mi zamilknąć.
- Twoja matka była wielką czarownicą – powiedziała powoli
kobieta. – Miała niespotykaną moc. Moc, którą ty odziedziczyłaś po niej.
Prychnęłam.
- Niby ta super moc to wyczuwanie uczuć innych? – spytałam z
pogardą w głosie, a czarownica zmroziła mnie wzrokiem.
- Czy ty tego nie rozumiesz?! Czy jesteś naprawdę tak
głupia?! Spodziewałam się po tobie więcej, Fanginiero! Twoja matka była jedyna
w swoim rodzaju, miała moc! Gdy tylko tego pragnęła, mogła wyśledzić kogo tylko
zechciała! Nie musiała nawet znać tej osoby! Wyczuwała uczucia, myśli i
obecność innych! Żadna czarownica tego nie potrafi! Bo do takich rzeczy
potrzeba zaklęć, a ona nie musiała ich używać!
Przez chwilę wpatrywałam się w jej twarz w milczeniu.
- Niby czemu mam ci w to uwierzyć?
Teraz to Sabrina okazała zniecierpliwienie.
- Wiedziałaś, że tu jestem! Wiedziałaś to nim mnie
zobaczyłaś! Czułaś mnie, czułaś! Nie możesz temu zaprzeczyć!
- Czemu mi to wszystko mówisz?
To pytanie ją zaskoczyło, dostrzegłam to w jej wielkich,
błyszczących oczach.
- Potrzebujesz mnie, Fanginiero. Mogę ci pomóc zapanować nad
mocą. Przyłącz się do mnie, a razem zrobimy wielkie rzeczy! Wskrześ mnie, a już
nigdy nie dotknie cię żadna krzywda! Razem możemy zapanować nad światem!
Przez chwilę milczałam. A potem słowa same wydobyły się z
mych ust.
- Nigdy nie przyłączyłabym się do takiej dziwki, jak ty.
I zrozumiałam, że przegięłam. W jednej chwili postać Sabriny
się rozpłynęła w czarną jak noc mgłę. Mgła ta otoczyła mnie, powoli
zacieśniając krąg. Słyszałam jej krzyk, mrożący krew w żyłach wrzask, który w
jednej chwili zmienił się w śmiech. A śmiech trzepotał wokół mnie jak stado
czarnych ptaków.
Ta chwila kiedy się budzisz i nie wiesz co się dzieje. Kim
jesteś, gdzie jesteś? Unosisz się lekko z podłogi, świat wiruje ci przed
oczami. Masz istny mętlik w głowie. Rozglądasz się wokoło, ale wokół siebie
dostrzegasz tylko ciemne, kamienne ściany. Przez chwile przemyka ci przez myśl,
że to więzienie, z którego nigdy się nie wydostaniesz. Masz ochotę podbiec do
ściany i rozwalić ją gołą dłonią. Już prawie tego dokonujesz, gdy dostrzegasz w
rogu światło. I zapach. Taaak, słodki, przyciągający swym pięknem. Powoli
przełykasz ślinę. Z trudem powstrzymujesz się przed pobiegnięciem w stronę, z
której dochodzi.
Wstajesz z podłogi, z całych sił starając się zapanować nad
głodem. Nade wszystko pragniesz ugasić ogień płonący ci w gardle, a zapach jest
na tyle zachęcający… I nagle doznajesz olśnienia. Wiesz co to za zapach, wiesz
od kogo pochodzi. Lekko odrzucasz głowę do tyłu, a z twych ust wydobywa się
mrożący krew w żyłach śmiach…
Ocknęłam się leżąc na zimnej posadzce, tam gdzie stałam rozmawiając
z Sabriną. Pochodnia musiała zgasnąć, gdy upadła na ziemię, bo otaczały mnie
ciemności. W momentach takich jak ten dziękowałam, że mam tak dobry wzrok, że
nie potrzebuję ognia by coś w tych ciemnościach zobaczyć.
Podparłam się dłońmi o zimny kamień i z trudem uniosłam z
podłogi. Byłam wycieńczona, sama nie wiem czemu. Wyprostowałam plecy, czując
jak strzelają mi przemieszczające się kości. Wyciągnęłam się, by rozprostować
ramiona. Nie wiedziałam ile czasu spędziłam na posadzce, ale miałam wrażenie,
że od mojej rozmowy z Sabriną minęły wieki.
Schyliłam się, by otrzepać nogi z wszechobecnego pyłu, ale
zamarłam w połowie ruchu. Marszcząc brwi, przyglądałam się swoim brudnym,
lepkim od jakieś mazi dłoniom. I wtedy z powodu jakiegoś nagłego impulsu
odwróciłam głowę.
Poczułam jak całe moje ciało się napina, mięśnie się kurczą,
a nogi same przesuwają się do tyłu. Wbrew swojej własnej woli cofnęłam się o
krok, gdy usłyszałam krzyk. Rozpaczliwy, pełen zgrozy i przerażenia. I wtedy
zrozumiałam, że to ja krzyczę. Wpatrywałam się w to coś, a z mojego gardła
wrzask wydobywał się sam.
Bardziej ich wyczułam niż usłyszałam. Ktoś wbiegł do
komnaty, nawet parę osób, przystanęli tuż przy progu. Krzyk się urwał jak za
machnięciem różdżką. Poczułam jak kręci mi się w głowie, cofnęłam się znowu,
nawet nie starając się zapanować nad swoim ciałem. Świat przed oczami wirował
mi w szaleńczym tempie, poczułam jak tracę równowagę. Jakieś silne ręce złapały
mnie, uchroniły przed upadkiem. Nawet nie zadałam sobie trudu, by sprawdzić kto
to zrobił. Jakiś szósty zmysł podpowiadał mi, że to Deuce, ale w tamtej chwili
nie miało to dla mnie wrażenia. Wpatrywałam się w leżące na ziemi coś.
- Fangie…
Poczułam jak zaczynam dygotać, a kolana uginają się pode
mną. Usiadłam na ziemi, powstrzymując ludzki odruch, który kazał mi
zwymiotować. Przełknęłam głośno ślinę i wlepiłam wzrok w swoje dłonie. Lepkie,
pobrudzone ciemną mazią… Poczułam, że dolna warga zaczyna mi niebezpiecznie
drgać.
- Fangie…
Nie odpowiedziałam. Uniosłam wzrok. Starałam się nie
spoglądać na leżącego przede mną trupa jednego z uczniów Straszyceum, bez nawet
jednej kropelki krwi w ciele. Spojrzałam na stojąca w grupie Yuko. I po jej minie
pojęłam jedno. Że ona doskonale wie co się stało.
[Uch, coś krótko, chyba wychodzę z wprawy. Mam nadzieję, że notka choć trochę was zainteresowała. Ten fragment: 'A śmiech trzepotał wokół mnie jak stado czarnych ptaków' to z "Carrie" Stephena Kinga wzięłam, zamierzam pójść na to do kina, bo książka świetna. To będzie mój pierwszy raz na horrorze w kinie! Czyli trzeba przygotować wielkiego pluszaka :D]
[nono. w końcu doczytałam do końca i powiem że notka jest cudna. Robi się coraz bardziej mrocznie i coś czuje ze wycieczka zmieni wiele osób :D]
OdpowiedzUsuń