niedziela, września 29, 2013

075. Zjawy, miecze i inne koszmary...


24 listopada (sobota)
Siedziałam na drewnianym krześle i nerwowo stukałam nogą o podłogę. Serce biło nienaturalnie szybko, a dłonie ociekały potem.
Do komnaty wkroczyła jedna z służek, niosąc w dłoniach jedwabną suknię.
- Pani – pokłoniła się przede mną i położyła materiał na stole. Podeszła do mnie, nieśmiało dotykając ramienia. – Już czas, pani – szepnęła, tym samym zmuszając mnie do wstania. Posłusznie podniosłam się z krzesła. Stałam tak wieczność, która była zaledwie godziną. Służące nakładały na mnie kolejne warstwy jedwabnych materiałów, poprawiały fryzurę i uspokajały.
- Sir Orrin na pewno będzie dla ciebie dobrym mężem, pani – powiedziała jedna, wkładając mi za ucho kosmyk włosów. Przyglądała się przez chwilę mojej twarzy, jakby oceniając czy wyglądam stosownie do własnej pozycji. Służka uśmiechnęła się szeroko i podała mi bukiet kwiatów.
- Na pewno będzie wiedział jak się zachować po pokładzinach.
Jeśli miało mnie to pocieszyć, to się nie udało. Z moich ust wyrwał się przeciągły jęk, a twarz pobladła. Pokładziny. Na samo to słowo często dostawałam dreszczy. Pokładziny to był dziwny zwyczaj. Bardzo… niemiły zwyczaj. Po uczcie weselnej panna młoda odprowadzana jest do małżeńskiej komnaty przez przyjaciół pana młodego, którego odprowadzają damy jego małżonki.  Podczas tej drogi, świeżo upieczeni małżonkowie są pozbawiani ubrań, aż nago lądują w wielkim łożu. Małżeństwo uważa się za zawarte jeśli zostanie skonsumowane.
Przez całe swoje życie najbardziej bałam się, że ojciec wyda mnie za jakiegoś starucha i każe mi go uszczęśliwiać, a tego robić nie miałam zamiaru.
- Pani – popatrzyłam nieprzytomnie na służącą. – Czas już iść.
Pozwoliłam poprowadzić się do kościoła.
Uczta była doprawdy wspaniała i nie mogłam powiedzieć, że źle się bawiłam. Lecz pod sam jej koniec usłyszałam słowa, których tak się bałam. W jednej chwili otoczyła mnie grupka rozochoconych mężczyzn. Jedni byli starzy, inni młodzi, ale chyba wszyscy pijani.
- Pani – jeden z nich pokłonił się nisko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Uniosłam wyżej głowę. Gdy tylko drzwi od komnaty balowej się zamknęły, któryś wziął mnie na ręce i się zaczęło. Najpierw welon. Potem buty. Potem wierzchnia warstwa sukni. I kolejne. W duchu cieszyłam się, że mam tyle na sobie, bo miałam nadzieję, że to skróci mą mękę.
- Chyba zaczynam zazdrościć naszemu przyjacielowi, że znalazł sobie taką piękną żonę – odezwał się jeden z nich, gdy ostatnia część garderoby opadła na ziemię. Był wysoki i złotowłosy, chyba najmłodszy z nich wszystkich, a przez cały czas przyglądał mi się intensywnie. Na szczęście drzwi do komnaty się otworzyły i rzucono mnie bezceremonialnie na łóżko. Nikogo jeszcze tam nie było. Zamknęłam oczy.
- I jest nasz spóźnialski – krzyknął ktoś uradowanym głosem, a ja poczułam obok siebie czyjąś obecność. Zacisnęłam zęby.
- Zostawcie nas samych .
Usłyszałam skrzypienie ciężkich dębowych drzwi, które po chwili zatrzasnęły się z hukiem. Poczułam czyjąś dłoń na swoich włosach. Z trudem powstrzymałam łzy.

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!! – krzycząc zerwałam się do pozycji siedzącej, łapiąc się za brzuch. Gdy tylko zorientowałam się jakie dźwięki wydostają się z mych ust, zamilkłam. Oddychałam ciężko. To tylko sen – powtarzałam sobie. – Tylko sen, nic więcej.
Niestety, nie był to tylko sen. To było jedno z moich najkoszmarniejszych wspomnień. Noc po moim ślubie. Noc w której zaszłam w ciążę.
Wstałam i podeszłam do lustra. Spoglądała na mnie z niego blada twarz, okalana ciemno różowymi włosami. Jej już nie ma – powiedziałam sobie samej. Ona odeszła już dawno temu.
Taka była prawda. Historia lady Fanginiery Luthien była pełna dramatyzmu, tajemnic i krwi. Tamta dziewczyna żyła w innym świecie, świecie, który nigdy nie był bezpieczny. Tam czyhali na nią ludzie gotowi uśmiercić ją dla władzy. Tam musiała wystrzegać się kościoła i jego polowań na istoty nadnaturalne. Tam nie mogła decydować jedynie dla siebie, jej postanowienia mogły wpływać na całą historię Anglii. Tamta dziewczyna nie miała swojego życia tylko dla siebie. Ona miała je dla innych.
Ukryłam twarz w dłoniach. Minęło prawie tysiąc lat, ale wspomnienia wciąż były żywe w mej głowie. Ostatnimi czasy dawne koszmary dawały o sobie znać aż zbyt często. Odkąd odkryłam swe tajemnice przed Ivette. Przed NIM…
- Fangie! – głośne walenie do drzwi sprawiło, że oprzytomniałam. – Lepiej już wstawaj, bo spóźnisz się na wycieczkę.
Zmarszczyłam brwi, przez chwilę nic nie rozumiejąc. No tak, 24 listopad, wycieczka.
Nie wiem co napadło nauczycieli, że ją nam zorganizowali. Wycieczka do Salem na cały tydzień! Kiedy o tym usłyszałam, nie mogłam w to uwierzyć. Zresztą nie ja jedyna. Wszyscy uczniowie wpadli w taką niewysłowioną euforię. W końcu nie codziennie jeździ się na wycieczki. Zwłaszcza szkolne.
- Już wstaję, Ive! – krzyknęłam w odpowiedzi i pozwoliłam sobie na blady uśmiech. Najważniejsze to być spokojnym. I nie wspominać tego co już się stało.
Postanowiłam, że włożę na siebie coś cudownego i niepowtarzalnego. Padło na beżowo-złotą sukienkę i jasne buty na obcasie. Tak, będę wyglądać bosko. W samolocie i autokarze… Taaaa, ja i ta moja mądrość.

Zabrałam ze sobą całą torbę ciuchów i teraz siłowałam się z nią na chodniku. Nie żebym miała jakieś problemy, ale i tak musiało to głupio wyglądać.
- Cześć kochanie – usłyszałam czyjś głos tuż przy swoim uchu.
- Cześć idioto – odpowiedziałam, wciąż ciągnąć za rączkę walizki. – Cholerne kółka! – przeklęłam głośno, starając się nie okazywać zbytnio swojej irytacji.
- Może ci pomóc?
- Możesz sobie w dupę wsadzić tę swoją pomoc!
Usłyszałam śmiech Chrisa i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Zamknij się – warknęłam i przypadkiem walnęłam go w twarz.
- Och – uniosłam dłonie. – Przepraszam, chciałam mocnej!
To mówiąc, uniosłam walizkę i odeszłam. Dopiero na w miarę równym chodniku zaczęłam ją ciągnąć. Chris dogonił mnie.
- Pomyśl sobie – otoczył mnie ramieniem – będziemy razem przez caaaaaaały tydzień!
Wzięłam głęboki wdech. Tylko spokojnie.
- Po twojej minie widzę, że jesteś tak samo szczęśliwa jak ja – zignorowałam jego uwagę, wsadziłam torbę do bagażnika. Pan Mumia kazał nam wsiąść do autokaru, co uczyniłam bez chwili zwłoki. Zajęłam dla siebie dwa miejsce, i tak było ich za dużo. Rozłożyłam się na nich i otworzyłam książkę. Miałam szczerą nadzieję, że nikt mi nie będzie przeszkadzał, bo chciałam w końcu skończyć Taniec ze Smokami. W spokoju.

25 listopad (niedziela)
Do Salem dojechaliśmy następnego dnia. Nie spałam całą noc, pochłaniając kolejne strony książki, aż do ostatniej. Co prawda byłam teraz trochę zmęczona, ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Bardziej zaprzątał moimi myślami widok, jaki przed nami się rozciągał. Przed nami była… wiocha. Istne zadupie. Lepszego określenia na to coś nie znalazłam.
Małą wioskę ze wszystkich stron otaczały góry i lasy. Jak w jakiejś bajce, tylko z paroma różnicami. Wielkimi różnicami. Domy, jaki widać było z daleka, popadały w ruinę. Dziurawe, drewniane dachy, wielkie bele wyżarte przez korniki, do tego zapach stęchlizny unoszący się w powietrzu.
Pierwsza otrząsnęła się Cleo.
-Mieliśmy być w Salem a nie na jakimś odludziu! – krzyknęła głosem pełnym oburzenia.
-Witajcie w 1630 roku, gdzie to właśnie w tym okresie urządzano polowania na czarownice – ogłosił nam pan Paskudny z równie paskudnym uśmiechem. Usłyszałam inne, pełne niedowierzania głosy. Część nadprzyrodzonych była po prostu zbyt młoda, by wiedzieć jak się wtedy żyło. Ale ja wiedziałam. Polowania nie dotyczyły tylko czarownic. Łapano wilkołaki, wampiry i wszystkie inne istoty odbiegające od normy, których istnienia ludzie nie zdawali sobie sprawy. Ale tylko te trzy nazywano.
Mnie również złapali, ale uciekłam. Wiedziałam co by mnie czekało. Albo palenie na stosie, bez żadnych pytań, albo paskudny test. Test w którym wrzucano oskarżone kobiety do wody. Jeśli ta się unosiła, była czarownicą i czekał ją stos, jeśli utonęła, była człowiekiem. Tak czy inaczej kończyła martwa.
- Na początek proszę wszystkich o oddanie sprzętów elektronicznych gdyż  w tamtych czasach nikt nie posiadał tego typu akcesorii – gdy dotarły do mnie słowa pana Mumii, otworzyłam szerzej oczy. Oddać je? Czy on oszalał? Kompletnie postradał zmysły? Zrobili mu pranie mózgu czy co? A może nie wziął go ze sobą?
Niechętnie oddałam swój telefon, ale słuchawki zatrzymałam. To była moja kochana cząstka mnie, nie mogłam jej tak po prostu oddać.
Nikogo nie zdziwiło, że Nattie i Jeff nie chcieli oddać swoich konsoli. Przez chwilę siłowali się z panem Paskudnym, aż dali nogę w las. Tak po prostu. A pan Paskudny za nimi. W tym momencie po raz pierwszy poczułam jakiś respekt do nauczyciela. W chwili, gdy wyłonił się z lasu, z tymi dwoma i ich konsolami w dłoni.
Pan Paskudny rozdał nam pudła z zadaniami i ubraniami. A raczej czymś co miało je udawać. Niechętnie ruszyłam do domku, jedną ręką ciągnąc walizkę, w drugiej niosąc pudło. Ten domek, a raczej to co z niego zostało, miałam dzielić z Lydią i Lalą. Czyli nie miało być tak źle.
Położyłam torbę przy jednym z trzech łóżek, które tak naprawdę były workiem ze słomą ustawionym na rozwalającej się, drewnianej ramie. Usiadłam na tym niepewnie.
- Lalki! Patrzcie tu jest lista zadań! – Lala pokazała mi i Lydii kartkę szaro-brązowego papieru. – Ja muszę wydoić krowę! Fuu! – przeczytała, marszcząc się z obrzydzeniem. Lydia zerknęła na kartkę.
 -A ja muszę nazbierać jagód z lasu!
 Spojrzałam na swój punkt.
- Ale karciara – powiedziałam, z niedowierzaniem wpatrując się we własny punkt.. – Ja muszę nazbierać kamieni z łąki…
Kto wymyślił tak bezsensowne zadanie?
Lydia wstała jako pierwsza i wyszła na dwór. Nie dziwiłam jej się, ja też chciałam skończyć to zadanie jak najszybciej.
Niechętnie przebrałam się w przygotowane ubranie i wzięłam lniany worek.
- To ja też już pójdę – powiedziałam Lali i wyszłam z domku. Ruszyłam prosto na łąkę, nie oglądając się za siebie. Wolałam się nie załamywać. Nie byłam przyzwyczajona do takich widoków. Ostatnim razem widziałam takie domy wiele lat temu, przyzwyczaiłam się do wielkich miast.
Weszłam na łąkę i rozejrzałam się. Wokół mnie rozciągały się wysokie trawy, o barwie zbliżonej do złota, przeplatane kolorowymi kwiatami.
- Jak pięknie – szepnęłam, wpatrując się w czerwone płatki maków, rosnących tu i ówdzie. Skup się na zadaniu – rozkazałam sobie, lekko potrząsając głową. Masz zebrać te durne kamienie.
Jakkolwiek bezsensowne nie było to zadanie, nie mogłam powiedzieć, żeby było łatwe. Kamienie ciężko było znaleźć, ukrywały się między wysokimi trawami i tonami chwastów parzących dłonie.
- Co za głupie zadanie – mruknęłam z frustracją, kręcąc głową. Zebrałam dopiero jakieś pięć kamieni, a już miałam dość.
- Fanginiero…!
Drgnęłam. Nikt nigdy tak się do mnie nie zwracał. Pewnie ci się przesłyszało – odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Powróciłam do szukania kamieni.
- Fanginiero!
Tym razem byłam pewna, że ten głos nie rozległ się w mojej głowie. Uniosłam wzrok i zamarłam. Przede mną, na tyle blisko bym widziałam każdy jego szczegół, stał mężczyzna. Miał jasne, lekko kręcone włosy, rozwiane przez wiatr. Miał na sobie starodawny strój, ozdobną zbroję i zarzucony na ramię płaszcz. Mężczyzna lekko pochylił głowę.
- Moja pani – powiedział. Doskonale widziałam jego poruszające się usta. Nagle z gardła zaczęła mu lecieć krew. Otworzyłam szerzej oczy i cofnęłam się gwałtownie.
- Fangie?
Podskoczyłam, obracając się w stronę Chrisa.
- Fangie, coś się stało?
Obejrzałam się przez ramię, tam gdzie jeszcze przed chwilą stał mężczyzna, ale nikogo już tam nie było.
- Nie – powiedziałam słabo i uśmiechnęłam się do chłopaka. – Nic się nie stało.
Znów pochyliłam się i odgarnęłam trawy.
- Co ty tu robisz? – spytałam nagle, gdyż chłopak nie odchodził. Chris wzruszył lekko ramionami.
- Mam pozbierać jakieś tam zioła, ale nie mam pojęcia jak one mogą wyglądać.
- Acha – tylko na tyle było mnie stać. Wzięłam do ręki kolejny kamień, gdy wygrzebałam go z ziemi. Nie wiem ile jeszcze czasu miałam tu spędzić, ale wiedziałam, że jeśli będę zbierała te kamienie w takim tempie to zdążę najszybciej do wieczora.
- Jak ci się podoba w Salem? – spojrzałam na Chrisa z niedowierzaniem.
- Serio? – spytałam. – Czy to jakiś kiepski żart?
Chłopak uśmiechnął się.
- Myślałem, że jesteś przyzwyczajona do życia, no wiesz… w takich warunkach.
Miałam ochotę go udusić.
- Byłam księżniczką i królową, uchodziłam za damę z wysokiego rodu – powiedziałam chłodno. – Nikomu by nawet przez myśl nie przeszło, by dać mi mieszkać w takich warunkach.
Starałam się, by nie brzmiało to wyniośle.
- Naprawdę? – Chris najwidoczniej mi nie dowierzał.
- Mieszkałam w zamkach – powstrzymywałam drżenie dłoni. – W pałacach, a nie jakiś ruderach, któr…
- Fanginiero!
Znów drgnęłam. Uniosłam się powoli. Ten sam mężczyzna stał jakieś trymetry przede mną i przyglądał mi się z uwagą. Przełknęłam ślinę.
- Błagam, powiedz, ze go nie widzisz, powiesz, że go nie widzisz!
Ale Chris powiedział najgorszą rzecz na świecie.
- Kto to jest? – spytał podejrzliwie. A mężczyzna wyciągnął w moja stronę dłoń.
- Dawno się nie widzieliśmy, Niero – powiedział z błyskiem w oku, zbliżając się powoli. – Chciałbym znów cię dotknąć…
Cofnęłam się szybko, nieświadomie łapiąc Chrisa za dłoń. Czułam, jak oddech mi się skraca, a źrenice rozszerzają w przerażeniu. Uciekłam.
Wybiegłam z łąki najszybciej jak mogłam., zostawiając za sobą wszystko. Chciałam się znaleźć jak najdalej od tego miejsca, jak najdalej od tego mężczyzny.
- Fangie! – usłyszałam za sobą głos Chrisa, ale nawet się nie odwróciłam. Wbiegłam do domku i padłam na słomiane łóżko. Nie wiem jakim cudem udało mi się powstrzymać łzy, które uparcie wchodziły mi do oczu. Zatrzasnęłam drzwi i podeszłam do torby. Nagle zapragnęłam zobaczyć jedyną rzecz, jaką zabierałam wszędzie, z jaką prawie nigdy się nie rozstawałam, jaką miałam przez prawie całe swe życie.
Delikatnie dotknęłam skórzanego pokrowca i wyciągnęłam z niego miecz. Srebrna klinga przeplatana krwisto-czerwonymi paseczkami zabłyszczała w słońcu. Usiadłam na łóżku, trzymając ją mocno w dłoniach. To właśnie dzięki niej odzyskałam wolność. To właśnie ona stanowiła nierozłączną część mnie, była oznaką stabilności, moim gruntem pod nogami. Nie potrafiłam się z nią rozstać, nie było mnie na to stać. Nawet tego nie chciałam…

Był późny wieczór i wszyscy siedzieli już na ognisku. Wszyscy oprócz mnie. Nie chciałam tam iść, nie miałam takiego zamiaru. Chciałam odpocząć od ludzi, pomyśleć w spokoju, zastanowić się nad zdarzeniami tego dnia. Nie wiedziałam czemu to się stało, ale wiem, że działo się naprawdę. Chris też go widział, choć było to niemożliwe.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Wsadziłam miecz pod poduszkę, kiedy Chris wszedł do pokoju.
- Fangie… – zaczął cicho, przyglądając mi się z uwagą. – Nauczyciele kazali mi cię przyprowadzić.
Odwróciłam głowę. Nie miałam najmniejszej nawet ochoty iść z nim gdziekolwiek.
- Fangie – brunet usiadł obok mnie. – Kto to był?
Wiedziałam, że zapyta. Każdy by zapytał na jego miejscu. Spojrzałam na swoje dłonie. Musiałam coś trzymać. Wyjęłam miecz spod poduszki, nie zwracając uwagi na rosnące przerażenie Chrisa.
- To był on – powiedziałam, obracając w dłoniach narzędzie. – Wilhelm. Z rodu Orrinów.
Chłopak nadal patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- On… – głos mi się załamał. – On nie żyje od prawie tysiąca lat! Zabiłam go, sama go zabiłam! Tym! – uniosłam miecz w górę. – To Lodowe Ostrze, mój pierwszy i jedyny miecz. Zabiłam nim jego, by się uwolnić i zemścić – Popatrzyłam błagalnie na Chrisa. Chciałam żeby zrozumiał. – Wilhelm był moim mężem! Był tym, który zabił mego ojca!
Dłoń sama opadła mi do ziemi, miecz z brzdękiem upadł na podłogę. Opuściłam głowę, starając się ukryć łzy. Nieważne co bym uczyniła, nie mogłam przywrócić mu życia. Zginął przeze mnie, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Czasu nie da się cofnąć, nawet jakby niewiadomo jak się chciało.
- Pewnie masz mnie za wariatkę – powiedziałam cicho.
- Nie…
Uniosłam głowę, ocierając lekko oczy i wpatrując się w twarz Chrisa ze zdumieniem. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. I nagle nie wiem co się ze mną stało. Czy kompletnie zwariowałam, czy tylko postradałam zmysły…  zamknęłam oczy i… poczułam jego usta na swoich. A stado motylków w moim brzuchu zerwało się do lotu, że tak poetycko się wyrażę.
Nie wiem czemu to się stało i nie wiem po jaką cholerę oddałam ten durny pocałunek, ale kiedy tylko dotarło do mnie co się dzieje, odsunęłam się od Chrisa.
 W głowie miałam istny mętlik. Tak jakbym nie była do końca pewna rzeczywistości. Wstałam i ruszyłam do drzwi. Teraz nie pozostawało mi nic innego jak pójść na to durne ognisko.
- O, Fangie – Lala pomachała do mnie energicznie, gdy tylko zbliżyłam się do ognia. Uśmiechnęłam się do niej słabo i zajęłam miejsce obok Lydii. Niemiałam siły na rozmowy.
- Jest pani wreszcie, panno Tepes – usłyszałam głos pana Mumii. Pokiwałam w milczeniu głową, a nauczyciel rozpoczął swój wykład. Chwilę potem Spectra zaczęła opowiadać o historii pewnej czarownicy, Sabriny, która zakochała się w śmiertelniku, a kiedy ukazała mu swoją naturę, on odwrócił się od niej i nasłał na nią ludzi, by ją spalili. Sabrina, w chwili śmierci, ostrzegła, że się zemści, że powróci i będzie bezlitosna.
Pan Paskudny oczywiście musiał jej przerwać, by uspokoić uczniów, ze to tylko bajki i zacząć inną, strasznie nudną opowieść. Ale ja wiedziałam, ze to coś więcej. Wyczuwałam w tym miejscu magię, coś złowrogiego i obcego, coś czego czuć nie chciałam. Wiedziałam, że ma to duży związek z tym co działo się dzisiejszego popołudnia, z wydarzeniami na łące, powrotem Wilhelma zza grobu. Bo wiedziałam, że to był on, poznałam go, zobaczyłam, mimo że widzieć nie chciałam.
Poczułam na sobie czyjś wzrok. Uniosłam głowę i ujrzałam Chrisa, stojącego dokładnie naprzeciwko mnie. Przyglądał mi się uważnie, lekko mrużąc oczy, jakby nad czymś się zastanawiał. Odpuściłam głowę, podniosłam z trawy patyk i zaczęłam nim grzebać w ziemi. Z każdą minutą ta wycieczka podobała mi się coraz mniej. A to dopiero pierwszy dzień.
Odliczanie czas zacząć.

[No i macie tę notkę, pisaną trochę na szybko, dlatego mogą być błędy, ostrzegam.  Historię Fangie podzieliłam, to jest takie wprowadzenie w akcję, że tak powiem. Będzie się działo, poleje się krew, posypią się przekleństwa. Zamierzam z tego zrobić horroro-romanso-coś, gdzie wszyscy będą się ze sobą kłócić. No, oto moje ambitne plany. A teraz twoja kolej, Lidio. Bua ha ha ha ha!]

3 komentarze:

  1. [nono. Ciekawie :P czekam na dalsze losy :P]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Buhahaha! A ja już prawie skończyłam notkę pisać . Notka fajna, najlepsze to że jest dużo mnie xd Le Samolub xd]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Zajefajną masz historię. Superaśnie.]

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.