24 listopada (sobota)
Siedziałam na
drewnianym krześle i nerwowo stukałam nogą o podłogę. Serce biło nienaturalnie
szybko, a dłonie ociekały potem.
Do komnaty wkroczyła
jedna z służek, niosąc w dłoniach jedwabną suknię.
- Pani – pokłoniła się
przede mną i położyła materiał na stole. Podeszła do mnie, nieśmiało dotykając
ramienia. – Już czas, pani – szepnęła, tym samym zmuszając mnie do wstania.
Posłusznie podniosłam się z krzesła. Stałam tak wieczność, która była zaledwie
godziną. Służące nakładały na mnie kolejne warstwy jedwabnych materiałów,
poprawiały fryzurę i uspokajały.
- Sir Orrin na pewno
będzie dla ciebie dobrym mężem, pani – powiedziała jedna, wkładając mi za ucho
kosmyk włosów. Przyglądała się przez chwilę mojej twarzy, jakby oceniając czy
wyglądam stosownie do własnej pozycji. Służka uśmiechnęła się szeroko i podała
mi bukiet kwiatów.
- Na pewno będzie
wiedział jak się zachować po pokładzinach.
Jeśli miało mnie to
pocieszyć, to się nie udało. Z moich ust wyrwał się przeciągły jęk, a twarz
pobladła. Pokładziny. Na samo to słowo często dostawałam dreszczy. Pokładziny
to był dziwny zwyczaj. Bardzo… niemiły zwyczaj. Po uczcie weselnej panna młoda
odprowadzana jest do małżeńskiej komnaty przez przyjaciół pana młodego, którego
odprowadzają damy jego małżonki. Podczas
tej drogi, świeżo upieczeni małżonkowie są pozbawiani ubrań, aż nago lądują w
wielkim łożu. Małżeństwo uważa się za zawarte jeśli zostanie skonsumowane.
Przez całe swoje życie
najbardziej bałam się, że ojciec wyda mnie za jakiegoś starucha i każe mi go
uszczęśliwiać, a tego robić nie miałam zamiaru.
- Pani – popatrzyłam
nieprzytomnie na służącą. – Czas już iść.
Pozwoliłam poprowadzić
się do kościoła.
Uczta była doprawdy
wspaniała i nie mogłam powiedzieć, że źle się bawiłam. Lecz pod sam jej koniec
usłyszałam słowa, których tak się bałam. W jednej chwili otoczyła mnie grupka
rozochoconych mężczyzn. Jedni byli starzy, inni młodzi, ale chyba wszyscy
pijani.
- Pani – jeden z nich
pokłonił się nisko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Uniosłam wyżej głowę. Gdy
tylko drzwi od komnaty balowej się zamknęły, któryś wziął mnie na ręce i się
zaczęło. Najpierw welon. Potem buty. Potem wierzchnia warstwa sukni. I kolejne.
W duchu cieszyłam się, że mam tyle na sobie, bo miałam nadzieję, że to skróci
mą mękę.
- Chyba zaczynam
zazdrościć naszemu przyjacielowi, że znalazł sobie taką piękną żonę – odezwał
się jeden z nich, gdy ostatnia część garderoby opadła na ziemię. Był wysoki i
złotowłosy, chyba najmłodszy z nich wszystkich, a przez cały czas przyglądał mi
się intensywnie. Na szczęście drzwi do komnaty się otworzyły i rzucono mnie
bezceremonialnie na łóżko. Nikogo jeszcze tam nie było. Zamknęłam oczy.
- I jest nasz
spóźnialski – krzyknął ktoś uradowanym głosem, a ja poczułam obok siebie czyjąś
obecność. Zacisnęłam zęby.
- Zostawcie nas samych
.
Usłyszałam skrzypienie
ciężkich dębowych drzwi, które po chwili zatrzasnęły się z hukiem. Poczułam
czyjąś dłoń na swoich włosach. Z trudem powstrzymałam łzy.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!! – krzycząc zerwałam
się do pozycji siedzącej, łapiąc się za brzuch. Gdy tylko zorientowałam się
jakie dźwięki wydostają się z mych ust, zamilkłam. Oddychałam ciężko. To tylko
sen – powtarzałam sobie. – Tylko sen, nic więcej.
Niestety, nie był to tylko sen. To było jedno z moich
najkoszmarniejszych wspomnień. Noc po moim ślubie. Noc w której zaszłam w
ciążę.
Wstałam i podeszłam do lustra. Spoglądała na mnie z niego
blada twarz, okalana ciemno różowymi włosami. Jej już nie ma – powiedziałam sobie samej. Ona odeszła już dawno temu.
Taka była prawda. Historia lady Fanginiery Luthien była
pełna dramatyzmu, tajemnic i krwi. Tamta dziewczyna żyła w innym świecie,
świecie, który nigdy nie był bezpieczny. Tam czyhali na nią ludzie gotowi
uśmiercić ją dla władzy. Tam musiała wystrzegać się kościoła i jego polowań na
istoty nadnaturalne. Tam nie mogła decydować jedynie dla siebie, jej
postanowienia mogły wpływać na całą historię Anglii. Tamta dziewczyna nie miała
swojego życia tylko dla siebie. Ona miała je dla innych.
Ukryłam twarz w dłoniach. Minęło prawie tysiąc lat, ale
wspomnienia wciąż były żywe w mej głowie. Ostatnimi czasy dawne koszmary dawały
o sobie znać aż zbyt często. Odkąd odkryłam swe tajemnice przed Ivette. Przed
NIM…
- Fangie! – głośne walenie do drzwi sprawiło, że
oprzytomniałam. – Lepiej już wstawaj, bo spóźnisz się na wycieczkę.
Zmarszczyłam brwi, przez chwilę nic nie rozumiejąc. No tak,
24 listopad, wycieczka.
Nie wiem co napadło nauczycieli, że ją nam zorganizowali.
Wycieczka do Salem na cały tydzień! Kiedy o tym usłyszałam, nie mogłam w to
uwierzyć. Zresztą nie ja jedyna. Wszyscy uczniowie wpadli w taką niewysłowioną
euforię. W końcu nie codziennie jeździ się na wycieczki. Zwłaszcza szkolne.
- Już wstaję, Ive! – krzyknęłam w odpowiedzi i pozwoliłam
sobie na blady uśmiech. Najważniejsze to być spokojnym. I nie wspominać tego co
już się stało.
Postanowiłam, że włożę na siebie coś cudownego i
niepowtarzalnego. Padło na beżowo-złotą sukienkę i jasne buty na obcasie. Tak,
będę wyglądać bosko. W samolocie i autokarze… Taaaa, ja i ta moja mądrość.
Zabrałam ze sobą całą torbę ciuchów i teraz siłowałam się z
nią na chodniku. Nie żebym miała jakieś problemy, ale i tak musiało to głupio
wyglądać.
- Cześć kochanie – usłyszałam czyjś głos tuż przy swoim
uchu.
- Cześć idioto – odpowiedziałam, wciąż ciągnąć za rączkę
walizki. – Cholerne kółka! – przeklęłam głośno, starając się nie okazywać
zbytnio swojej irytacji.
- Może ci pomóc?
- Możesz sobie w dupę wsadzić tę swoją pomoc!
Usłyszałam śmiech Chrisa i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Zamknij się – warknęłam i przypadkiem walnęłam go w twarz.
- Och – uniosłam dłonie. – Przepraszam, chciałam mocnej!
To mówiąc, uniosłam walizkę i odeszłam. Dopiero na w miarę
równym chodniku zaczęłam ją ciągnąć. Chris dogonił mnie.
- Pomyśl sobie – otoczył mnie ramieniem – będziemy razem
przez caaaaaaały tydzień!
Wzięłam głęboki wdech. Tylko
spokojnie.
- Po twojej minie widzę, że jesteś tak samo szczęśliwa jak
ja – zignorowałam jego uwagę, wsadziłam torbę do bagażnika. Pan Mumia kazał nam
wsiąść do autokaru, co uczyniłam bez chwili zwłoki. Zajęłam dla siebie dwa
miejsce, i tak było ich za dużo. Rozłożyłam się na nich i otworzyłam książkę.
Miałam szczerą nadzieję, że nikt mi nie będzie przeszkadzał, bo chciałam w
końcu skończyć Taniec ze Smokami. W spokoju.
25 listopad (niedziela)
Do Salem dojechaliśmy następnego dnia. Nie spałam całą noc,
pochłaniając kolejne strony książki, aż do ostatniej. Co prawda byłam teraz
trochę zmęczona, ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Bardziej zaprzątał
moimi myślami widok, jaki przed nami się rozciągał. Przed nami była… wiocha.
Istne zadupie. Lepszego określenia na to coś nie znalazłam.
Małą wioskę ze wszystkich stron otaczały góry i lasy. Jak w
jakiejś bajce, tylko z paroma różnicami. Wielkimi różnicami. Domy, jaki widać
było z daleka, popadały w ruinę. Dziurawe, drewniane dachy, wielkie bele
wyżarte przez korniki, do tego zapach stęchlizny unoszący się w powietrzu.
Pierwsza otrząsnęła się Cleo.
-Mieliśmy być w Salem a nie na jakimś odludziu! – krzyknęła
głosem pełnym oburzenia.
-Witajcie w 1630 roku, gdzie to właśnie w tym okresie
urządzano polowania na czarownice – ogłosił nam pan Paskudny z równie paskudnym
uśmiechem. Usłyszałam inne, pełne niedowierzania głosy. Część nadprzyrodzonych
była po prostu zbyt młoda, by wiedzieć jak się wtedy żyło. Ale ja wiedziałam.
Polowania nie dotyczyły tylko czarownic. Łapano wilkołaki, wampiry i wszystkie
inne istoty odbiegające od normy, których istnienia ludzie nie zdawali sobie
sprawy. Ale tylko te trzy nazywano.
Mnie również złapali, ale uciekłam. Wiedziałam co by mnie
czekało. Albo palenie na stosie, bez żadnych pytań, albo paskudny test. Test w
którym wrzucano oskarżone kobiety do wody. Jeśli ta się unosiła, była
czarownicą i czekał ją stos, jeśli utonęła, była człowiekiem. Tak czy inaczej
kończyła martwa.
- Na początek proszę wszystkich o oddanie sprzętów
elektronicznych gdyż w tamtych czasach
nikt nie posiadał tego typu akcesorii – gdy dotarły do mnie słowa pana Mumii,
otworzyłam szerzej oczy. Oddać je? Czy on oszalał? Kompletnie postradał zmysły?
Zrobili mu pranie mózgu czy co? A może nie wziął go ze sobą?
Niechętnie oddałam swój telefon, ale słuchawki zatrzymałam.
To była moja kochana cząstka mnie, nie mogłam jej tak po prostu oddać.
Nikogo nie zdziwiło, że Nattie i Jeff nie chcieli oddać
swoich konsoli. Przez chwilę siłowali się z panem Paskudnym, aż dali nogę w
las. Tak po prostu. A pan Paskudny za nimi. W tym momencie po raz pierwszy
poczułam jakiś respekt do nauczyciela. W chwili, gdy wyłonił się z lasu, z tymi
dwoma i ich konsolami w dłoni.
Pan Paskudny rozdał nam pudła z zadaniami i ubraniami. A
raczej czymś co miało je udawać. Niechętnie ruszyłam do domku, jedną ręką
ciągnąc walizkę, w drugiej niosąc pudło. Ten domek, a raczej to co z niego
zostało, miałam dzielić z Lydią i Lalą. Czyli nie miało być tak źle.
Położyłam torbę przy jednym z trzech łóżek, które tak
naprawdę były workiem ze słomą ustawionym na rozwalającej się, drewnianej
ramie. Usiadłam na tym niepewnie.
- Lalki! Patrzcie tu jest lista zadań! – Lala pokazała mi i
Lydii kartkę szaro-brązowego papieru. – Ja muszę wydoić krowę! Fuu! –
przeczytała, marszcząc się z obrzydzeniem. Lydia zerknęła na kartkę.
-A ja muszę nazbierać
jagód z lasu!
Spojrzałam na swój
punkt.
- Ale karciara – powiedziałam, z niedowierzaniem wpatrując
się we własny punkt.. – Ja muszę nazbierać kamieni z łąki…
Kto wymyślił tak
bezsensowne zadanie?
Lydia wstała jako pierwsza i wyszła na dwór. Nie dziwiłam
jej się, ja też chciałam skończyć to zadanie jak najszybciej.
Niechętnie przebrałam się w przygotowane ubranie i wzięłam
lniany worek.
- To ja też już pójdę – powiedziałam Lali i wyszłam z domku.
Ruszyłam prosto na łąkę, nie oglądając się za siebie. Wolałam się nie
załamywać. Nie byłam przyzwyczajona do takich widoków. Ostatnim razem widziałam
takie domy wiele lat temu, przyzwyczaiłam się do wielkich miast.
Weszłam na łąkę i rozejrzałam się. Wokół mnie rozciągały się
wysokie trawy, o barwie zbliżonej do złota, przeplatane kolorowymi kwiatami.
- Jak pięknie – szepnęłam, wpatrując się w czerwone płatki
maków, rosnących tu i ówdzie. Skup się na
zadaniu – rozkazałam sobie, lekko potrząsając głową. Masz zebrać te durne kamienie.
Jakkolwiek bezsensowne nie było to zadanie, nie mogłam
powiedzieć, żeby było łatwe. Kamienie ciężko było znaleźć, ukrywały się między
wysokimi trawami i tonami chwastów parzących dłonie.
- Co za głupie zadanie – mruknęłam z frustracją, kręcąc
głową. Zebrałam dopiero jakieś pięć kamieni, a już miałam dość.
- Fanginiero…!
Drgnęłam. Nikt nigdy tak się do mnie nie zwracał. Pewnie ci się przesłyszało – odezwał się
cichy głosik w mojej głowie. Powróciłam do szukania kamieni.
- Fanginiero!
Tym razem byłam pewna, że ten głos nie rozległ się w mojej
głowie. Uniosłam wzrok i zamarłam. Przede mną, na tyle blisko bym widziałam
każdy jego szczegół, stał mężczyzna. Miał jasne, lekko kręcone włosy, rozwiane
przez wiatr. Miał na sobie starodawny strój, ozdobną zbroję i zarzucony na
ramię płaszcz. Mężczyzna lekko pochylił głowę.
- Moja pani – powiedział. Doskonale widziałam jego
poruszające się usta. Nagle z gardła zaczęła mu lecieć krew. Otworzyłam szerzej
oczy i cofnęłam się gwałtownie.
- Fangie?
Podskoczyłam, obracając się w stronę Chrisa.
- Fangie, coś się stało?
Obejrzałam się przez ramię, tam gdzie jeszcze przed chwilą
stał mężczyzna, ale nikogo już tam nie było.
- Nie – powiedziałam słabo i uśmiechnęłam się do chłopaka. –
Nic się nie stało.
Znów pochyliłam się i odgarnęłam trawy.
- Co ty tu robisz? – spytałam nagle, gdyż chłopak nie
odchodził. Chris wzruszył lekko ramionami.
- Mam pozbierać jakieś tam zioła, ale nie mam pojęcia jak
one mogą wyglądać.
- Acha – tylko na tyle było mnie stać. Wzięłam do ręki
kolejny kamień, gdy wygrzebałam go z ziemi. Nie wiem ile jeszcze czasu miałam
tu spędzić, ale wiedziałam, że jeśli będę zbierała te kamienie w takim tempie
to zdążę najszybciej do wieczora.
- Jak ci się podoba w Salem? – spojrzałam na Chrisa z
niedowierzaniem.
- Serio? – spytałam. – Czy to jakiś kiepski żart?
Chłopak uśmiechnął się.
- Myślałem, że jesteś przyzwyczajona do życia, no wiesz… w
takich warunkach.
Miałam ochotę go udusić.
- Byłam księżniczką i królową, uchodziłam za damę z
wysokiego rodu – powiedziałam chłodno. – Nikomu by nawet przez myśl nie
przeszło, by dać mi mieszkać w takich warunkach.
Starałam się, by nie brzmiało to wyniośle.
- Naprawdę? – Chris najwidoczniej mi nie dowierzał.
- Mieszkałam w zamkach – powstrzymywałam drżenie dłoni. – W
pałacach, a nie jakiś ruderach, któr…
- Fanginiero!
Znów drgnęłam. Uniosłam się powoli. Ten sam mężczyzna stał
jakieś trymetry przede mną i przyglądał mi się z uwagą. Przełknęłam ślinę.
- Błagam, powiedz, ze go nie widzisz, powiesz, że go nie
widzisz!
Ale Chris powiedział najgorszą rzecz na świecie.
- Kto to jest? – spytał podejrzliwie. A mężczyzna wyciągnął
w moja stronę dłoń.
- Dawno się nie widzieliśmy, Niero – powiedział z błyskiem w
oku, zbliżając się powoli. – Chciałbym znów cię dotknąć…
Cofnęłam się szybko, nieświadomie łapiąc Chrisa za dłoń.
Czułam, jak oddech mi się skraca, a źrenice rozszerzają w przerażeniu.
Uciekłam.
Wybiegłam z łąki najszybciej jak mogłam., zostawiając za
sobą wszystko. Chciałam się znaleźć jak najdalej od tego miejsca, jak najdalej
od tego mężczyzny.
- Fangie! – usłyszałam za sobą głos Chrisa, ale nawet się
nie odwróciłam. Wbiegłam do domku i padłam na słomiane łóżko. Nie wiem jakim
cudem udało mi się powstrzymać łzy, które uparcie wchodziły mi do oczu.
Zatrzasnęłam drzwi i podeszłam do torby. Nagle zapragnęłam zobaczyć jedyną
rzecz, jaką zabierałam wszędzie, z jaką prawie nigdy się nie rozstawałam, jaką
miałam przez prawie całe swe życie.
Delikatnie dotknęłam skórzanego pokrowca i wyciągnęłam z
niego miecz. Srebrna klinga przeplatana krwisto-czerwonymi paseczkami
zabłyszczała w słońcu. Usiadłam na łóżku, trzymając ją mocno w dłoniach. To
właśnie dzięki niej odzyskałam wolność. To właśnie ona stanowiła nierozłączną
część mnie, była oznaką stabilności, moim gruntem pod nogami. Nie potrafiłam
się z nią rozstać, nie było mnie na to stać. Nawet tego nie chciałam…
Był późny wieczór i wszyscy siedzieli już na ognisku.
Wszyscy oprócz mnie. Nie chciałam tam iść, nie miałam takiego zamiaru. Chciałam
odpocząć od ludzi, pomyśleć w spokoju, zastanowić się nad zdarzeniami tego
dnia. Nie wiedziałam czemu to się stało, ale wiem, że działo się naprawdę.
Chris też go widział, choć było to niemożliwe.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Wsadziłam miecz pod
poduszkę, kiedy Chris wszedł do pokoju.
- Fangie… – zaczął cicho, przyglądając mi się z uwagą. –
Nauczyciele kazali mi cię przyprowadzić.
Odwróciłam głowę. Nie miałam najmniejszej nawet ochoty iść z
nim gdziekolwiek.
- Fangie – brunet usiadł obok mnie. – Kto to był?
Wiedziałam, że zapyta. Każdy by zapytał na jego miejscu.
Spojrzałam na swoje dłonie. Musiałam coś trzymać. Wyjęłam miecz spod poduszki,
nie zwracając uwagi na rosnące przerażenie Chrisa.
- To był on – powiedziałam, obracając w dłoniach narzędzie.
– Wilhelm. Z rodu Orrinów.
Chłopak nadal patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- On… – głos mi się załamał. – On nie żyje od prawie tysiąca
lat! Zabiłam go, sama go zabiłam! Tym! – uniosłam miecz w górę. – To Lodowe
Ostrze, mój pierwszy i jedyny miecz. Zabiłam nim jego, by się uwolnić i zemścić
– Popatrzyłam błagalnie na Chrisa. Chciałam żeby zrozumiał. – Wilhelm był moim
mężem! Był tym, który zabił mego ojca!
Dłoń sama opadła mi do ziemi, miecz z brzdękiem upadł na
podłogę. Opuściłam głowę, starając się ukryć łzy. Nieważne co bym uczyniła, nie
mogłam przywrócić mu życia. Zginął przeze mnie, a ja nie mogłam nic na to
poradzić. Czasu nie da się cofnąć, nawet jakby niewiadomo jak się chciało.
- Pewnie masz mnie za wariatkę – powiedziałam cicho.
- Nie…
Uniosłam głowę, ocierając lekko oczy i wpatrując się w twarz
Chrisa ze zdumieniem. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. I nagle nie wiem
co się ze mną stało. Czy kompletnie zwariowałam, czy tylko postradałam
zmysły… zamknęłam oczy i… poczułam jego
usta na swoich. A stado motylków w moim brzuchu zerwało się do lotu, że tak
poetycko się wyrażę.
Nie wiem czemu to się stało i nie wiem po jaką cholerę oddałam
ten durny pocałunek, ale kiedy tylko dotarło do mnie co się dzieje, odsunęłam
się od Chrisa.
W głowie miałam istny
mętlik. Tak jakbym nie była do końca pewna rzeczywistości. Wstałam i ruszyłam
do drzwi. Teraz nie pozostawało mi nic innego jak pójść na to durne ognisko.
- O, Fangie – Lala pomachała do mnie energicznie, gdy tylko
zbliżyłam się do ognia. Uśmiechnęłam się do niej słabo i zajęłam miejsce obok
Lydii. Niemiałam siły na rozmowy.
- Jest pani wreszcie, panno Tepes – usłyszałam głos pana
Mumii. Pokiwałam w milczeniu głową, a nauczyciel rozpoczął swój wykład. Chwilę
potem Spectra zaczęła opowiadać o historii pewnej czarownicy, Sabriny, która
zakochała się w śmiertelniku, a kiedy ukazała mu swoją naturę, on odwrócił się
od niej i nasłał na nią ludzi, by ją spalili. Sabrina, w chwili śmierci,
ostrzegła, że się zemści, że powróci i będzie bezlitosna.
Pan Paskudny oczywiście musiał jej przerwać, by uspokoić
uczniów, ze to tylko bajki i zacząć inną, strasznie nudną opowieść. Ale ja
wiedziałam, ze to coś więcej. Wyczuwałam w tym miejscu magię, coś złowrogiego i
obcego, coś czego czuć nie chciałam. Wiedziałam, że ma to duży związek z tym co
działo się dzisiejszego popołudnia, z wydarzeniami na łące, powrotem Wilhelma
zza grobu. Bo wiedziałam, że to był on, poznałam go, zobaczyłam, mimo że
widzieć nie chciałam.
Poczułam na sobie czyjś wzrok. Uniosłam głowę i ujrzałam
Chrisa, stojącego dokładnie naprzeciwko mnie. Przyglądał mi się uważnie, lekko
mrużąc oczy, jakby nad czymś się zastanawiał. Odpuściłam głowę, podniosłam z
trawy patyk i zaczęłam nim grzebać w ziemi. Z każdą minutą ta wycieczka
podobała mi się coraz mniej. A to dopiero pierwszy dzień.
Odliczanie czas zacząć.
[No i macie tę notkę, pisaną trochę na szybko, dlatego mogą
być błędy, ostrzegam. Historię Fangie
podzieliłam, to jest takie wprowadzenie w akcję, że tak powiem. Będzie się
działo, poleje się krew, posypią się przekleństwa. Zamierzam z tego zrobić
horroro-romanso-coś, gdzie wszyscy będą się ze sobą kłócić. No, oto moje
ambitne plany. A teraz twoja kolej, Lidio. Bua ha ha ha ha!]
[nono. Ciekawie :P czekam na dalsze losy :P]
OdpowiedzUsuń[Buhahaha! A ja już prawie skończyłam notkę pisać . Notka fajna, najlepsze to że jest dużo mnie xd Le Samolub xd]
OdpowiedzUsuń[Zajefajną masz historię. Superaśnie.]
OdpowiedzUsuń