środa, sierpnia 28, 2013

065. Cześć, tatusiu!

7 listopad, środa

Niedawno złapałam upiorne przeziębienie, które na szczęście minęło. A na dodatek jak na złość zepsuła mi się komórka. Położyłam ją na tosterze, a Scarah przez przypadek nie położyła jej na blacie i... mam spaloną komórkę. Na szczęście udało mi się w try miga kupić nową z której jestem bardzo zadowolona. Już nie odcięta od cywilizacji zasiadłam w fotelu i zaczęłam czytać blog Cerberka.
"Jednodniowa para"-przeczytałam.  Czytając to trzęsłam się ze złości. Jeszcze nigdy nigdy nie byłam jeszcze tak wściekła! "Jak na to zareagowały wielbicielki DJ?" - to już przerastało wszystko!!!
-Jestem! - z drzwi wejściowych usłyszałam donośny głos Operetty - Kupiłam sobie w centrum handlowym strasznie fajną bluzkę!
Powoli wstałam trzymając kurczowo w dłoni swoją iTrumne. Spojrzałam na przyjaciółkę. Racja... Była bardzo ładna. Wystarczyło spojrzeć na czerwone loki i na jej sylwetkę. Ponurym wzrokiem zlustrowałam ją parę naście razy.
-Coś się stało, Cheetah? Jesteś tak jakby zasępiona - dziewczyna z tatuażem roześmiała się. Miała idealny głos. To pewnie za to pokochał ją DJ. Pokazałam jej wiadomość z bloga Spectry. Operetta wzdrygnęła się widząc tę nowinkę.
-A więc o to chodzi? - spytała. W milczeniu pokiwałam głową - Wiesz... Ja od dawna chciałam go upolować. Czekałam tylko na właściwy moment. Zawsze uważałam, że do niego pasuję - razem kochamy muzykę...  Więc pomyślałam, ze powoli będę się z nim zaprzyjaźniała. Ostatnio się mnie spytał, ale jak sama wiesz... zerwaliśmy. Tylko proszę! Nie bądź zła!
Wybiegłam z domu trzaskając za sobą drzwiami.

                                                               * * *

Parę minut później...

Ze swoją iTrumną siedziałam na schodach. Nudząc się pisałam sobie w notatkach swoje myśli.
"Tak, wiem. DJ nic do mnie nie czuje... Jak mogłam w ogóle myśleć, że tak jest?! Sądzę jednak, że od początku wiedziałam, że nasz związek nie będzie istniał. Nie dorosłam do tego. Podobnie jak on. jesteśmy dużymi dziećmi. To była moja pierwsza, wielka miłość. Wiem, że trwa krótko, ale czuję, ze znalazłam osobę, która się idealnie ze mną dopełnia. Mam jednak nadzieję, że kiedyś zrozumie ile dla mnie znaczy. Jestem anormalna. Serio. Nie kłamię. Czuję po prostu, że on zasługuję na lepszą. Operetta, albo Yuko. Byle by nie ta Frankie. Ona wcale nie kocha muzyki. Udaje tylko miłą i sympatyczną, aby upodobać się szkole i Krewnickiej. Ale... Gdybym mogła chociaż jeden dzień być jego dziewczyną jak Operetta... Opanuj się Cheetah! Przecież to by było szalone! Ale i piękne... Dobra. Od dzisiaj zero miłości! Co się ze mną dzieje? Ciągle tylko Wyczes to, Wyczes tamto! Starczy tego romansowania, muszę uważać, aby Frankie nie zaczęła znowu knuć, abym się od niego odczepiła. Ale nie potrzebuję jej pomocy. Już to zrobiłam. Muszę udawać dawną Cheetah, która nawet by na chłopaka nie spojrzała!"

Z zadowoleniem spojrzałam na swoje myśli. Normalnie jak postanowienie na Nowy Rok xD
-Co tu robisz? - nade mną ktoś stał. Nie miałam wątpliwości. Spojrzałam w górę. Koło mnie stał czterdziestoletni mężczyzna z aksamitną parasolką (na szczęście nie przypominała różowej parasolki Draculaury). Rude włosy wchodziły mu do orzechowych oczu o kształcie migdałów. Były dość podobne do moich. Znad czapki zauważyłam wystające uszy. Był wysoki i szczupły. Nie wiem czemu, ale miałam poczucie, że znam faceta.
-Siedzę - odpowiedziałam rzeczowo - A pan kim jest tak właściwie?
-Mieszkam tu od tygodnia. Ulica Edwin 20.
-Aha - bąknęłam. Scarah coś mówiła, że mamy nowych sąsiadów.
-Może zaproszę na herbatę, co? - mężczyzna uśmiechnął się ciepło - A tak właściwie jak ci na imię? Jesteś gepardem, prawda?
-Tak - przytaknęłam - Nazywam się Cheetah Nkusazana (Zaza) de WildCat, to moje pełne imię.
-Też jestem gepardem. Jestem Peter Pedro del... - zamyślił się - Africano.
Pokiwałam głową. Jak dla mnie było to dziwne, że zawahał się. Jakby skłamał.
-Yyy... Ok. Mogę chyba na chwilę pójść - mruknęłam i szybko zamknęłam swoje notatki w iTrumnie.

                                                               * * *

-Jak Ci się podoba Monster High? Dobrze tam uczą? - pan del Africo zmarszczył brwi. Piłam właśnie herbatę z bławatkiem.
-Tak... - powiedziałam przeciągle - W Straszyceum jest baardzo fajnie... - brwi geparda Petera zjeżdżały coraz bardziej na jego oczy. Szybko zmieniłam temat - Znał pan może gepardzice o imieniu Sazana?
Del Africo odstawił pustą filiżankę i spojrzał na mnie uważnie.
-Muszę ci o czymś powiedzieć... - zaczął.
-Coś się stało, psze pana?
-Tak. Widzisz znam od dawna panią Krewnicką. Dowiedziałem się o tobie i... Musisz wiedzieć, że... Jestem twoim biologicznym ojcem.
Moja filiżanka w fiołki upadła na ziemię. Usłyszałam głuche trzaskanie porcelany. Nie wiem ile to trwało za nim doszłam do siebie. Miałam mieszane uczucia. Złość, że tata zostawił moją mamę i radość, że odnalazłam ojca.

"...
-Mamusiu, co się stało? - mała dziewczynka podbiegła do ciała kobiety czerwonego od krwi.
-Nic... Cheetah, uciekaj - głos matki był ledwie dosłyszalny. Jeszcze raz dziewczynka złapała się kurczowo ręki matki.
-Co się stało, mamo? Co to za czerwone plamy?
-Proszę, uciekaj... Oni zaraz tu przybiegną. Tatuś się tobą zaopiekuje. Obiecał nam to... Twój braciszek już z nim jest. Cheetah... Tak bardzo cię kocham. Bądź grzeczna, słonko..."

-Po tylu latach wreszcie dotrzymałeś obietnicy - łzy spływały mi swobodnie po policzkach.
Mój ojciec pokiwał ze smutkiem głową.
-Twoja matka była wspaniałą kobietą.
Przytaknęłam.
-Cheetah... Wiem, że nie masz do mnie zaufania, ale... Chcę, abyś zamieszkała ze mną i ze swoim rodzeństwem. Masz brata Petera Pedro de WildCat i dwie przyrodnie siostry od mojej pierwszej żony - Charlie i Isis. Ja nazywam się Joseph Chobe de WildCat - mówił - Proszę, Cheetah... - nalegał widząc moje wahanie.
-No... Dobrze. To kiedy przeprowadzka?
                                         * * *                                                                                                                 8 listopad

Do domu na ulicy de Milers 32 a wprowadziłam się już następnego dnia. Dom był przytulny. Na małym ganku kwitły egzotyczne kwiaty. Żwawa dróżka prowadząca do jednorodzinnego domku biegła w podskokach, co chwila zmieniając radośnie kierunek. Wokół budynku kłębiły się śliczne sosnowe zagajniki. Sam dom był niczego w sobie. Pomalowany na kolor lodów śmietankowych robił niebywałe wrażenie. Orzechowe drzwi skrzypiały wesoło, kiedy wchodziło się do domku. Mój dom. Prawdziwy dom w którym zamieszkam z rodziną. Do salonu, który mieścił się na końcu domu prowadził wąziutki korytarz udekorowany masą zdjęć i obrazów afrykańskich. Czuć było przedziwny zapach. Jakby znowu powróciło się na łono natury. Salonik był mały i przytulny. Mała kanapa z aksamitną, brązową narzutą, oraz dwa wygodne i miękkie fotele. Pośrodku stał drewniany stoliczek. Przed pokojem gościnnym mieściło się mnóstwo drzwi, niczym niekończący się labirynt pokoi. Każda izba miała swoje przeznaczenie. Jadalnia, kuchnia, gabinet taty, trzy łazienki i kilkanaście pokoi. Wszystko to było wyremontowane tak, że w domu mogło zamieszkać nawet dziesięć osób, jak to mówił tata.
Z jednego z pokoi wybiegły dwie, może o rok starsze dziewczyny, oraz młody (możliwe, że miał około 14 lat) chłopak.
-Cheetah, poznaj swoje rodzeństwo.
Pierwsza z brzegu stała moja przyrodnia siostra Isis o rok starsza ode mnie. Miała przedziwny kolor oczu. Czerwone. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że zza brązowych włosów dziewczyny wystawała para kocich uszu. Nosiła czarną mini spódniczkę i pasującą do tego szarą bluzkę. Pomachała do mnie ogonem o czekoladowej barwie.
Koło niej odważnie stała jej bliźniaczka, Charlie. Nie były do siebie za bardzo podobne. Charlie była o wiele wyższa. Miała potargane, ognistorude włosy z uszami o tym samym kolorze. Jej orzechowe oczy błyszczały radością. Z jej bladą cerą dobrze harmonizował się granatowy, marynarski mundurek, który nałożyła tego dnia. Poczułam ukłucie zazdrości, kiedy zobaczyłam puszysty, pomarańczowy ogon.
Najbardziej jednak zaintrygował mnie mój biologiczny brat, Peter.
Wyglądał o wiele doroślej niż czternastoletni chłopak jakim był. Miał zaostrzone rysy twarzy, oraz wypisany bunt w czekoladowych oczach. Brązowe, dawno nie przycinane włosy swobodnie spadały mu na twarz. Dorównywał mi wzrostem. Na białej szyi zarzucił niedbale ciemne słuchawki. Nie miał ogona, ani uszu kota, tak jak ja. Poczułam do niego wielką sympatię. Był przecież moim bratem.

                                                                  * * *

Wieczorem tata wyjechał na noc do pracy. Charlie i Isis były dla mnie upiornie miłe. Peter siedział na kanapie słuchając rockowych kawałków. Kiedy ojciec wyjechał klimat się zmienił. Dziewczyny przybrały poważny wyraz twarzy. Wydawały mi się podobne do Nefery de Nile, czyli do starszej siostry Cleo.
-Ok. Teraz możemy normalnie pogadać. Widzisz, Cheetah... My tu jesteśmy najstarsze. Czyli małolaty mają przerąbane. Zgadza się? Jesteśmy szczęśliwe mając siebie - Isis wskazała na Charlie i na portret taty - Nie chcemy tu ciebie i twojego brata. Oddajesz nam swoje najlepsze ubrania i iTrumne. Wtedy damy ci święty spokój. Nie będziemy ci dokuczać, itd.
Peter przewrócił oczami. Zdawało mi się, że chce coś powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi. Szukałam jakiejś pomocy, ale byłam w pułapce.
-Yyy... OK. - powoli podałam im moje nowe ubrania i telefon. Charlie przybiła piątkę Isis. Obie zaśmiały się złośliwie.
-Pierwszy pokój po prawej jest twój.

                                                             * * *

Otworzyłam drzwi. Pokój chyba należał do Peter'a. Wszystkie jego rzeczy były w nieładzie. Stały tam dwa małe łóżka.
-Witamy w rodzinie de WildCat - usłyszałam za sobą smutny głos. Peter.
-Jak ty to znosisz, Peter? - spytałam cicho.
-Przyzwyczaiłem się. Teraz i tak mają nową zabawkę - wskazał na mnie.

                                                          * * *

W nocy nie mogłam zasnąć. Koc, który miałam był pogryziony przez mole, a łóżko było za małe.
"Pewnie wróci mi jutro katar" - wzdrygnęłam się na samą myśl. Zadrżałam z zimna. Wiedząc, że Peter już zasnął zaczęłam swobodnie szlochać.


[mam nadzieję, że nie nudziliście się przy tej notce, oraz, że nie jest ona za krótka. Ostatnio moja wyobraźnia zaczęła znowu działać. Powoli, ale sądzę, że ta notka jest na pewno lepsza od mojej ostatniej xD Ale i tak jest trochę króciutka. Parę dni wcześniej właśnie pomyślałam sobie, że mogłabym sprawić, aby Cheetah poznała swoją crazy rodzinę. Wiecie... Zabiegany ojciec, złośliwe przyrodnie siostry i tajemniczy braciszek. Czyli... Romansom mówimy stop! xD]

4 komentarze:

  1. [Zanudzić? Skądże znowu! Twoja notka była wrecz upiornie wciągająca! Coś czuje że twoje siostry nieźle namieszają i będzie z tego wielka akcja! ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [cieszę się, że komuś się to podobało :) nie jestem pewna, ale może przejdą na stronę Toralei, ale to dopiero plany xD]

      Usuń
    2. [ A i przemień numer 66 na 65]

      Usuń
  2. [właśnie. Notka ciekawa i dobrze ze na razie zastopowano romanse :P Oj ja też muszę zacząc coś myśleć a rodzinka na pewno namiesza w twoim spokojnym życiu jak to czesto bywa XD]

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.