piątek, stycznia 11, 2013

003. Zwyczajny dzień z życia demona.


6 września
-Nattie wstawaj na śniadanie! –dobiegł mnie głos mojego „kochanego braciszka”. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem na zegarek. Wybiła właśnie 5.30 czasu ludzkiego.
-Pojebało cię?!-wydarłem się z pokoju.-Daj mi się wyspać a nie budzisz o świcie! –po skończonym zdaniu natychmiast zakryłem sobie głowę kołdra i ponownie zasnąłem.
Poczułem nagłe zimno. Coś mokrego poleciało w moim kierunku lądując na kołdrze całkiem ją zmaczając.  Zerwałem się natychmiast i spadłem na twardą podłogę. Za mną rozciągał się znajomy śmiech. Odwróciłem się masując obolałe miejsca.
-Mephisto! –nie kryłem swojej złości. On tylko stał z pustym wiadrem w tym swoim idiotycznym stroju śmiejąc się jak debil.
-Ojciec zakazał nam rozpieszczać cię-odparł gdy tylko opanował swój śmieszek.
-Od kiedy ty się tak bardzo jego słuchasz? -spytałem.-Przecież bez jego zgody opuściłeś Gehenne.
-To były inne czasy mój młody Bruder.
-Przestań gadać już po niemiecku! Dobrze wiesz, ze nie trawie naszego języka!
-Tak wiem.-uśmiechnął się  paskudnie.-A teraz mój drogi braciszku pójdziesz grzecznie na śniadanie. Jak nie to następnym razem użyje wody święconej.-uśmiechnął się po czym trzy razy walną swoją dziwaczna laską w podłogę licząc do trzech- Eins, zwei drei. -po czym zniknął.
Siadłem na skraju łóżka. Czy on nigdy już nie da mi spokoju? Do tej pory mieszkało mu się dobrze z  matką we Francji gdzie rzadko a prawie i w ogóle nie widywał się z ojcem i z irytującymi braćmi. Czemu kochana mateczka musiała umrzeć? Eh ciężkie jest moje życie.
Ubrałem się w ciemne jeansowe spodnie i czarną koszule. Przeczesałem włosy i założyłem skarpetki po czym wyciągnąłem swoją ulubioną konsole i spakowałem do kieszeni. Ziewnąłem i zszedłem na dół gdzie czekało na mnie zimne śniadanie. Bracia już zdążyli skonsumować swoją część posiłku i rozeszli się w swoje strony. Sam i w milczeniu zjadłem swoją porcję po czym ruszyłem do salonu gdzie przegrałem całe dwie godziny na PSP.
Szkoła jak to szkoła. Nudno jak diabli. Pierwsza godzina szprachunki, ale nie przejąłem się tym. Ważne dla mnie było bym mógł pograć sobie w gierki. Idąc pod salę minąłem się z Robbecką. Dziewczyna jak zawsze była przesadna co do nowych technologii.
-Witaj Nattie -odparła z przekąsem.-Widzę, ze jak zwykle nie możesz obejść się bez technologii-uśmiechnęła się.
-A ty jak zwykle jesteś w towarzystwie tych staroci-mówiąc to wskazałem na maszynę do pisania, którą dziewczyna-robot trzymała pod ręką.
-To jest lepsze niż te wasze trumny-mówiąc to zrobiła minę obrażonego kotka.
-Ta jasne-odparłem i ruszyłem przodem. Dziewczyna musiała być na mnie mocno obrażona bo parsknęła coś pod nosem i nagle zniknęła dzięki swoim odrzutowym butą.
Siedziałem już pod klasą czekając, lub nie, na dzwonek. Grałem właśnie w jedna z strzelanek  gdy moje kochane PSP w jednej minucie przestało działać.
-O nie… Tylko nie to… -rzekłem do siebie natychmiast podnosząc się z ziemi i pukając urządzenie z nadzieją, ze uda mi się je ponownie uruchomić. Ekran nagle zrobił się niebieski po czym zaczęły pojawiać się białe litery tworzące zdanie. „Dzisiaj musisz obyć się bez swoich kochanych urządzeń. Mephisto”
-Zabije drania! -krzyknąłem wkurzony i walnąłem urządzeniem o ścianę. Wszędzie posypały się małe odłamki urządzenia. –szlak!- moja wściekłość nie znała już granic.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy natychmiast udali się do swoich sal. Ja również postąpiłem jak inni. Siadłem w ostatniej ławce przy oknie starając się zapanować nad i tak już zszarganymi nerwami. Starałem się skupić swoje myśli na kartce, po której bazgrałem coś ołówkiem.
-Co ty tam robisz? -odezwał się Ross odwracając do mnie przodem.
-Staram się być spokojny, ale ty mi w tym przeszkadzasz-odparłem przez zaciśnięte zęby.
-Nadal nie odpowiedziałeś-uciął.
-A co nie widać? -czułem jak wściekłość przepełniała moje ciało.
-Widzę tylko jakieś kreski na papierze, albo to tylko twoja twa….-Nie dokończył bo właśnie w jego kierunku powędrowała moja zaciśnięta pięść.
-Mówiłem, że mi przeszkadzasz-stałem już przed ławką a moje oczy przybrały barwę czerwieni. Czułem w sobie wiele siły i wściekłości jednocześnie. Ogarnęła mnie chęć zniszczenia wszystkiego co stanęłoby mi na drodze. Zacząłem nerwowo rozglądać się po klasie. Widziałem przerażenie w oczach niektórych uczniów. Zrobiłem krok do przodu gdy nauczyciel wylał na mnie wiadro zimnej wody, prawdopodobnie z niewielką domieszką wody święconej bo ciało lekko zaczęło mnie piec.
-Nattie do dyrektora już!- zabrzmiał zły głos Pana Mumi.

Siedziałem już przed gabinetem Pani Krewnickiej zastanawiając się jak mam wytłumaczyć jej całą akcję. Może zrozumie, ze to nie do końca była moja wina? A co jeśli nie? Czy wydali mnie ze szkoły? Do tej pory nie sprawiałem większych problemów wiec nie zasługuje na wydalenie.
Byłem zdenerwowany, ręce częsty mi się z nerwów. Nie wiedziałem co z sobą zrobić. Bracia mnie zabiją jak się dowiedzą jak nawywijałem. Wstałem nie mogąc usiedzieć na miejscu i nerwowo zacząłem chodzić w kółko.
-Czyżby znów kłopoty? -odezwał się głos Casimiro.
-Mój ukochany starszy brat rozwalił mi konsole i przez to wylądowałem tu.-odparłem nadal chodząc w kółko.
-Przez konsole? –Widać nie załapał od razu co jest grane.
-To spowodowało tylko, ze z mojej winny Ross wylądował u pielęgniarki z ostrym bólem głowy-usiadłem jednak po chwili znów wstałem i zacząłem ponownie nerwowo chodzić w kółko.- Mam tylko nadzieje, że nie wyleją mnie za to ze szkoły-wyszeptałem.
-Nie będzie tak źle -odparł.-Muszę już iść-dodał i życząc mi powodzenia poszedł dalej.
Na dywaniku nie było tak tragicznie. Przeżyłem godzinne kazanie na temat solidarności w szkole oraz dostałem kozę na calutki miesiąc. Z jednej strony było to dobre rozwiązanie gdyż nie musiałem podczas tego czasu oglądać twarzy Mephisto i innych braci. Po wszystkim wróciłem do domu gdzie czekała na mnie kolejna niemiła niespodzianka….
[Mam nadzieje z nie jest zbyt chaotycznie i ze nie zanudziłem nikogo]

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.